
Gry opierające się na mechanice „legacy” są już normą, gracze siadają do nich z pewnymi oczekiwaniami. Rozgrywamy kampanię, po czym mamy doświadczoną naszymi wyborami wersję do późniejszego rozgrywania „po kampanii”, albo stos komponentów, których może kiedyś będziemy mogli gdzieś użyć. Jak z tymi oczekiwaniami poradziło sobie „The Rise of Queensdale”? Zapraszam do lektury.








