„Uwierzycie jeszcze w wiele rzeczy, zanim z wami skończę!”
– Zła Czarownica z Zachodu
Bądź najlepszą z najgorszych wiedźmą, rezydującą przy wsi Wickersby. Gdzie razem z pięcioma pozostałymi pretendentkami, będziecie wyżywać się na mieszkańcach oraz podkładać sobie kłody w trakcie wyścigu po ten tytuł.
Fireside Games w 2015 roku wydało grę pod tytułem The Village Crone, autorstwa Anne-Marie De Witt. Nad szatą graficzną prace prowadzone były przez autorkę, Justina De Witt oraz Alexa Fernandeza. Gra jest dostępna na stronie producenta gdzie poza aktualizowanym FAQ czy filmikami ilustrującymi zasady rozgrywki, znajdziecie nawet modele do druku 3D. Co jest miłym gestem w czasach, gdy do drukarek 3D mamy coraz szerszy dostęp i możemy dzięki temu samodzielnie rozwinąć nasz egzemplarz o nie. The Village Crone w pewnym stopniu jest zależne językowo, a niestety nie doczekało się wersji polskojęzycznej.
Twarde, nieco mniejsze niż standardowe pudełko gry upakowane jest sześcioma dużymi kafelkami modularnej planszy i zasłonkami dla 6 graczy pełniącymi rolę ksiąg z zaklęciami. Mamy jeszcze talie zasobów oraz złych knowań. No i na koniec stos żetonów chowańców, żab, znaczników mieszkańców wsi, magicznych kręgów, zauroczeń oraz miotły, jako żetonu pierwszego gracza. Wszystko mieści się w całkiem dobrej, tekturowej wkładce. Jakość komponentów jest na wysokim poziomie, karty są dość sztywne, a żetony powlekane i odporne na ścieranie. Drobnym mankamentem dla mnie były nacięcia na żetonach zauroczeń. Po założeniu ich na znaczniki mieszkańców Wickersby okazywały się zbyt luźne i zsuwały się z nich. Rozwiązaniem eliminującym luzy, okazało się nałożenie cienkiej warstwy wikolu na krawędzie nacięć. Grafika jest spójna i dobrze nadająca klimat grze. Część graczy zdarzało się też pomylić postacie wieśniaków ze względu na zbliżoną kolorystykę ilustracji, lecz nie było to nagminne.
O czym ta historia? Otóż wcielamy się w grupkę wędrownych wiedźm, które podczas swojej wesołej podróży przez świat natrafiają na Wickersby, wieś bez Baby Jagi. Okazja ta zaprasza je do zrobienia sobie małego turnieju wpływów. Podczas którego ta, która najlepiej i najszybciej zaklęciami podporządkuje sobie mieszkańców, by wypełnili jej zamysły, zostanie we wsi obejmując ją swoją „pieczą”. W istocie mamy tu grę euro, w której gracz który pierwszy uzyska minimum 13 punktów za wypełnione zadania z kart złych knowań, wygrywa. Podczas partii będziemy przestawiać pionki mieszkańców oraz chowańców po różnych lokacjach zbierając zasoby jak w rasowych grach typu worker placement (rozstawianie pracowników), zarządzając zebranymi zasobami będziemy rzucać konkretne zaklęcia które, z kolei będą potrzebne do wypełnienia kart knowań, a za wypełnianie ich będziemy dostawać punkty – klasyka. Z tym, że 6 „pracowników” to mieszkańcy wsi i każda z wiedźm może nimi zarządzać. Gdy wydajemy zasoby i czarujemy możemy przez przypadek pomóc wypełnić jakąś część karty knowań innej wiedźmy. Podczas rzucania czarów w naszej turze inne pretendentki do tytułu lokalnej Baby Jagi mogą nam przeszkadzać przez kontrowanie naszego czaru, płatanie figli swoimi zaklęciami, albo proste łapanie nas za słówka. To właśnie jest największą siłą tej gry i powiewem świeżości w zwykle suchych tematycznie grach worker placement.
Tura po turze gracze wchodzą ze sobą w negatywną interakcję, żywo wpływając na to co się dzieje na planszy. Wszystko to przebiega w naprawdę wciągającym klimacie. Wspominane łapanie za słówka ma miejsce podczas inkantacji zaklęcia. Zasłonki graczy, które pełnią rolę ksiąg zaklęć, mają poza opisem działania i wymaganymi składnikami także magiczną formułę, którą należy wypowiedzieć podczas czarowania. Jeżeli inna wiedźma złapie nas na błędzie – czar nie wychodzi, a składniki niszczą się bezpowrotnie. Oczywiście jeżeli graczom nie pasuje odgrywanie roli czarownicy, mogą sobie czytanie wierszyków podarować. Jednak robiąc to usuną bardzo ważny element gry. Immersja przy tej mechanice jest świetna, grając z przyjaciółmi niemal od razu zacząłem skrzeczeć zaklęcia garbiąc się nad moją zasłonką, a moja lepsza połówka każdą inkantację odruchowo uzupełniała wywijaniem długopisem niczym różdżką no i stwierdziła, że kolejne partie nie wchodzą w grę, jeżeli nie będzie miała typowego wiedźmowego kapelusza. Przy włączonych dźwiękach lasu i wsi, ze strony ambient-mixer i muzyce średniowiecznych karczm, wszyscy bawią się świetnie. Czasem połączymy węzłem zakazanej miłości lokalnego lorda z okolicznym kowalem. Bywa że wieś nawiedzi nawałnica ropuch, które niegdyś były mieszkańcami. A czasem okaże się, że nasze chowańce nieostrożnie zbierając zasoby sprowadzą sobie na głowę właściciela danego budynku, który rozgoni towarzystwo.
Gra sprawdzi się najlepiej w ekipach, które lubią wczuwać się w klimat gry i nie stronią od negatywnej interakcji. Grać może od 1 do 6 graczy. Według mnie najlepiej gra się w czworo, łatwo coś zaplanować oraz z większą uwagą i kontrolą skutecznie wcinać się innym w turę. Jedna rozgrywka potrafi trwać od pół do półtorej godziny. The Village Crone to jedna z tych gier, która bardzo zależy od graczy, daje całkiem dobrze zaprojektowane narzędzia by świetnie się bawić, lecz to kto zasiada do stołu najbardziej determinuje jak wszystkim będzie się w nią grało. Przez modularną planszę i karty knowań gra zyskuje na regrywalności i niepowtarzalności. To czego trochę mi zabrakło to jakaś asymetria wśród wiedźm, może każda mogłaby mieć tylko swój czar albo mieć specjalizację w kilku konkretnych zaklęciach, może nawet mógłby się pojawić dodatkowy warunek zwycięstwa inny dla każdej z konkurentek. Byłbym zachwycony, gdyby pojawił się dodatek uzupełniający grę o tego typu rozwiązania. Na razie natomiast cieszę się z każdej jednej partii którą mam okazję rozegrać o tytuł Baby Jagi Wickersby.